Prelekcje o tematyce podróżniczej i rekreacyjnej są organizowane przez Sekcję Turystyki i Rekreacji SKNG-głównym koordynatorem jest Marzena Kotarska, Kierownik Sekcji. Mają formę opowieści połączonej z prezentacją zdjęć i odbywają się mniej więcej co 2 tygodnie w kluboksięgarni "Głośna" przy ul. Św. Marcin 30/8-9 w Poznaniu(pierwsze dwie odbyły się w Ecotropicanie przy ul . Małe Garbary 2).
Prelekcje mają na celu popularyzację wiedzy o różnych krajach i formach rekreacji, mogą stać się inspiracją do podróży. Prelegentami są studenci oraz osoby spoza UAM-u.

Jeżeli odbyłeś/-aś fascynującą podróż lub zajmujesz się ciekawą formą rekreacji i chcesz o tym opowiedzieć, napisz na: marzenakotarska90@gmail.com

sobota, 26 maja 2012

"Lao wai, lao wai! Opowieści z prawdziwych Chin"

Organizatorka Marzena Kotarska i gość: Ewa Klimontowicz

Pobyt w Chinach w ramach programu AISEC

Ewa uczyła j.ang w klasach nawet...80os!

Prezenty od dzieci: pałeczki, perły, wachlarz

Hot-pot

Ogromny posąg Buddy

Obowiązkowe przejście się murem chińskim

Gościnność chińska



Ostatnie spotkanie zgromadziło sporą publiczność



Podsumowanie cyklu prelekcji w r. akad. 2011/2012


Na kolejnym spotkaniu podróżniczym w Głośnej mieliśmy okazję posłuchać opowieści z Dalekiego Wschodu, z samego serca Chin. Do tego odległego zakątka świata zabrała nas Ewa Klimontowicz, która spędziła 9 miesięcy w tym kraju, odbywając praktyki językowe w mieście Chongqing. Nazwa miasta znaczy „Podwójne Szczęście”, a cała aglomeracja jest jedną z największych, nie tylko w Chinach, ale wręcz na całym świecie. Liczba mieszkańców to niemal tyle co zamieszkuje nasz kraj.
Ale może zaczynając od początku, to czemu Lao Wai? Otóż z takim określeniem spotka się każdy obcokrajowiec, który przyjeżdża do Chin i zdecydowanie się odróżnia. W dosłownym tłumaczeniu znaczy to: „stara twarz”, gdyż oczywiście to my, cudzoziemcy wyglądamy bardziej staro i brzydko ;)
Czemu Ewa wybrała akurat Chiny jako miejsce praktyk? Jak sama twierdzi, w tym kraju było najwięcej ofert dla nauczycieli języka angielskiego, a głównym wymogiem była biała twarz(często kazano jej mówić, że pochodzi ze Stanów, żeby nie było wątpliwości, że jest native-speekerem).
Początkowo uczyła małe dzieci, które wbrew pozorom mówiły po angielsku lepiej niż starsi, dla których pies to był „do-ga!” a kot „ca-ta!”, co wiązało się z pewnymi naleciałościami z języka chińskiego(dzieci jeszcze ich nie miały, dlatego radziły sobie lepiej). Dla tych dzieciaków Ewa była niejednokrotnie pierwszym Lao Wai jakiego widziały w życiu. Zachwycały się jej białą skórą oraz wielkimi oczami. Wracając do samego nauczania, to głównym problemem była liczebność klas. Zdarzało się niekiedy po 80-cioro dzieci, co na pewno nie było łatwe do opanowania, a w każdym razie nie przekładało się na efekty w nauce. Na kolejnych zdjęciach widzieliśmy coraz to nowe twarzyczki maluchów, gdy nagle temat zszedł na czas wolny. I jak się okazało, głównym zajęciem chińczyków po pracy było... jedzenie... DUŻO JEDZENIA... i zupełnie niepodobne do naszej europejskiej kuchni. A najlepiej mówi o tym stwierdzenie, że „u nas szczeniaczki są słodkie... w Chinach słodko-kwaśne”. Dowiedzieliśmy się, że Chińczycy są niesamowicie mili i otwarci jeśli chodzi o zapraszanie na posiłek, a budki z wszelkiego rodzaju „fast foodami” otwarte są wszędzie przez całą noc. Czemu w cudzysłowie? Może dlatego, że zupełnie nie przypominają naszych fast foodów, gdyż tam możemy dostać jeszcze ruszające się skorpiony na patyczku. Trochę skrajny przypadek, ale to prawda, że w Chinach je się niemal wszystko. Poza tym chińska kuchnia jest tłusta i ostra, ale za to we wszystkich kolorach. Bardzo popularną potrawą jest hot-pot, wyglądający trochę jak czarna zupa z pływającymi różnymi dodatkami. A żeby choć trochę przybliżyć te dodatki, to jak to się mówi „hot-pot bez żołądka świńskiego, to nie hot-pot”. Prezentacja trwała dalej, a jedzenie się nie kończyło. Dosłownie góry jedzenia, we wszelkich opcjach podania, aż w pewnym momencie można było poczuć się zdecydowanie głodnym. Wtedy temat przeszedł na życie nocne. Zobaczyliśmy jak wygląda chińskie karaoke, które raczej nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy dla naszego europejskiego ucha. Kelner przywoływany jest na guziczek, wychodzi w skłonie i nie ma prawa odwrócić się do gości plecami... Uderzające było stwierdzenie, że w Chinach „ludzie, którzy nie mają pieniędzy właściwie nic nie znaczą”. Może też właśnie przez to tak popularna jest chińska medycyna, gdyż konwencjonalna jest tak droga, że przeciętnego obywatela nie stać na dwa dni pobytu w szpitalu. Dlatego też starsi ludzie bardzo dbają o zdrowie, a w miastach zamiast placów zabaw dla dzieci stoją przyrządy do ćwiczeń dla staruszków.
Przechodząc do różnic kulturowych, to Chińczycy nie mają takiego dystansu do siebie w miejscach publicznych(może dlatego, że jest ich tak wielu i niezależnie od tego czy chcą, czy nie, musieli przyzwyczaić się do życia w dużo większym zagęszczeniu). W toaletach czasem nie ma drzwi, dzieci nie noszą pieluszek, wszelkie sprawy załatwiają na ulicy, pod supermarketem, czy nad śmietnikiem, kobietom nie wypada palić oraz nie ma zwyczaju klaskania, a po występie zapada niezręczna cisza(a może niezręczna jest tylko dla nas Lao Wai). Poza tym bardzo popularne jest upodabnianie się do europejczyków, do czego służą np. plasterki do podklejania powiek, czy kremy wybielające skórę. Ogólnie panuje moda na białą cerę, dlatego częstym widokiem są kobiety w czarnych, długich rękawiczkach z parasolkami nad głową, gdy z nieba leje się żar.
Mieliśmy też okazję pośmiać się z tzw. chinglish, czyli dosłownego tłumaczenia języka chińskiego na angielski(zazwyczaj przy użyciu translatorów) , z czego wychodzą takie kwiatki jak: „deformed man and place” obok ikony człowieka na wózku, czy „No killer littering” albo „Ejaculate Gang” do czego trudno znaleźć jakikolwiek komentarz. Zdarza się też, że pod chińskimi znaczkami jest tekst po angielsku, który wygląda dosłownie tak: „englishenglishenglishenglish.....” i tak 10 linijek ;)
Na koniec mieliśmy jeszcze okazję zobaczyć największy zachowany posąg buddy z Leshan, Kunming – miasto wiecznej wiosny, a całą prezentację zwieńczył Wielki Mur, który chyba w dużej mierze przyczynił się do izolacji Chin i tego, że w chwili obecnej mamy kraj tak bogaty i odmienny w swej kulturze, od tego co znamy na co dzień.
Była to ostatnia w tym roku prezentacja z cyklu prelekcji podróżniczych w Głośnej, ale może teraz, ktoś oczarowany tym co zobaczył i usłyszał, ruszy we własną drogę odkrywać świat...

Tekst: Marek Barankiewicz
Zdjęcia: Ogit

poniedziałek, 14 maja 2012

Opowieści z prawdziwych Chin-info w mediach

Info o prelekcji o Chinach można znaleźć na: Głośna.pl, ePoznań, Poznań.pl, Poznań.culturowo, Radio Meteor, lepszy Poznań, iCity, turystyka.kiedygdzie.co, blurby, where event oraz w newsletterze Poznań For Free.

Patronat medialny: Radio Meteor, Poznań For Free.

Zapraszamy na ostatnią prelekcję w roku akad.2011/2012! Lao wai, lao wai! Opowieści z prawdziwych Chin ->14.05.2012 o g.18 w Głośnej!

14 maja zapraszamy na kolejne z cyklu spotkań podróżniczych, tym razem zobaczymy jak jest w Chongqingu z perspektywy lao waia – cudzoziemca, który nie zawsze ma łatwo w mieście z dala od Pekinu. Zapraszamy na opowieści o innym życiu – dziwnych ludziach (choć takich samych dzieciach), zimnych krajobrazach i przepysznym jedzeniu.

Organizatorzy: Sekcja Turystyki i Rekreacji SKNG UAM, Kluboksięgarnia Głośna
Patronat: Radio Meteor, Poznań For Free.

Adycja w Radiu Meteor z Marzeną Kotarską

Poniżej link do audycji "Po godzinach" w Radiu Meteor, gdzie 13.04.2012r. była gościem Marzena Kotarska-organizatorka prelekcji podróżniczych w Głośnej. Opowiadała na antenie o tych prelekcjach oraz innych zainteresowaniach ;)

http://www.mixcloud.com/ordza/audycja-z-marzena-kotarska/

"Namaste India"

Organizatorka Marzena Kotarska oraz prelegentka Joanna 'Zuza' Markiewicz

Tradycyjne przywitanie w Indiach

Zapach kadziedełek unosił się po całym lokalu

Joanna opowiadała m.in. o różnych środkach transportu

Tatuaż z henny po przyjeździe

Jedzenie obowiązkowo piekielnie ostre!

Piwo sprzedawane w dzbanku od herbaty z powodu braku licencji ;)






Tym razem wybraliśmy się daleko, daleko, przez Morze Arabskie aż do poludniowo-zachodnich Indii. O swojej dwutygodniowej wyprawie w stronę orientu opowiadała Joanna 'Zuza' Markiewicz.
Prawdziwa podróż rozpoczęła się już na lotnisku w Bombaju po przylocie z Monachium. Pobliski hotelik, w którym spędziła swoją pierwszą noc w Indiach, znajdował się tuż przy pasie startowym, więc ciężko było nie mieć wrażenia wlatującego samolotu przez otwarte okno... A skoro już jesteśmy przy transporcie, nasza prelegentka podzieliła się z nami swoimi spostrzeżeniami nt sposobów przemieszczania się Hindusów. Dobrze kojarzone przez nas riksze są wewnątrz onieśmielająco kolorowe, jednak głośna muzyka puszczana przez kierowców stara skupić na sobie uwagę pasażerów. Na przezornych podróżników czekają opłacane z góry taksówki, więc nie ma szans na oskubanie przez taryfiarza - może być co najwyżej kiepskie targowanie się o cenę. Ciekawą opcją podróży w nocy są autobusy z miejscami do spania na miarę kuszetki. Kolorowe dorożki czekają na zamożniejszych turystów, można też przeprawić się przez kilka dni statkiem z własną kuchnią. Mniej wybredne osoby skuszą się pewnie na busiki atakujące muzyką wydobywającą się z wnętrza pojazdu, często przypominającego bardziej ciężarówkę niż autobus.
A propos pociągów, osoby podróżujące po wschodzie Europy powinny czuć się jak w domu. Wagony klasy trzeciej dorównują tradycyjnej płackarcie, handel obwoźny ma się dobrze, a przy dłuższej jeździe różne niemiłe zapachy zaczynają się roznosić po całej przestrzeni. Ciekawą sprawą są wentylatory zamieszczone w suficie - niby nie są klimatyzacją, ale przy maksymalnych obrotach potrafią obdarzyć pasażerów lodowatym chłodem. Większy problem jest ze śmieciami - zostawiane w pociągu są pożywką dla różnej maści robactwa rezydującego w wagonach, więc wszystko co niepotrzebne jest wyrzucane przez okno.
"Święte krowy" też mają swoje miejsce w życiu Hindusów. Krowa, jako jedna z 7 opiekunek człowieka, zasługuje na szacunek i specjalne traktowanie. Normą jest spotkać krowę w świątyni, normą też jest spotkać w miejscu kultu pachnące pozostałości od tego zwierzęcia. Nie ma też się co dziwić na spotkanie z tabunem krów w ciężarówce... Z kolei małpy mają wredną i wojowniczą naturę. Nie boją się ludzi i bez skrupułów zabierają rzeczy, które znajdą się w zasięgu ich wzroku. Na szczęście ich łagodniejsze wersje można spotkać w świątyniach, gdzie poprzez ciągłe karmienie przez turystów tracą wigor i chęć do psucia wyjazdu przybyszom z innych kontynentów. Częstym widokiem są zarabiające na siebie... słonie. Po włożeniu do trąby banknotu, słoń błogosławi darczyńcę kładąc mu swoją trąbę na głowie, ale po wsparciu monetą tylko szturcha w plecy. Gdy przychodzi fajrant, słoń udaję się na kąpiel do rzeki, w której wszyscy okoliczni mieszkańcy robią pranie, codzienną toaletę itp.
Na każdym kroku spotykamy jakieś bóstwo. Począwszy od Ganeszy, bóstwa będącego w każdym domu w postaci mężczyzny z 4 rękami, odstraszając złe moce, przez Buddę na straganie aż po Śiwę w świątyni. Oczywiście można też spotkać chrześcijan i muzułmanów. Podczas podróż niejednokrotnie natrafimy na sadhu - ascetycznego podróżnika, dla którego cały świat jest domem a wszyscy ludzie jego rodziną.
Świątynia Minakszi w Maduraju zrobi wrażenie na niejednym turyście. Mnóstwo kolorów oraz komnata z tysiącem kolumn to nie lada gratka dla amatorów tamtejszej sztuki. Choć wejście jest płatne (dla turystów odpowiednio drożej), to i tak dostęp do niektórych ołtarzy mają tylko lokalni mieszkańcy. W świątyniach spotykamy nie tylko chóry śpiewające non stop "Hare Kriszna", ale i handlarzy tekstyliami.
Ludzie są zazwyczaj przyjaźnie nastawieni, ubrani na kolorowo wzbudzają pozytywną relację od samego początku. Chętnie pozują do zdjęć, zwłasza dzieci, jednak czasem zamienia się to w problem gdy po kolei robione są zdjęcia z całą rodziną, potem osobno kobiety, osobno mężczyni itd. Zdarza się, że lokalni mieszkańcy zaczepiają przyjezdnych aby skorzystali z ich usług, np. zrobienia sobie słynnej henny.
Setki lat temu podróżnicy wiedzieli, że Indie słyną z niesamowitych przypraw - i tak też jest do dziś. Na targu można dostać dosłownie wszystko, ale będąc już przy przyprawach, skupmy się na kulinariach. Hindusi lubią ostre potrawy, więc w restauracjach i knajpkach obsługa patrzy na tzw. pierwszy kęs turysty, czy aby nie zrobi się cały czerwony na twarzy od pikanterii potrawy. Podstawą żywienia jest czapati, czyli tradycyjny hinduski chlebek przypominający placek. Nad morzem skosztujemy owoców morza, ale jeśli chodzi o napoje, to nie możemy sobie odmówić soku z trzciny cukrowej oraz masala czaj - aromatycznej, mocno przyprawionej hebaty.
Interesująca historia przytrafiła się naszej prelegentce w jednej restauracji podczas zamawiania piwa. Otóż okazało się, że knajpka nie miała zezwolenia na sprzedaż alkoholu, przez co był on serwowany w... dzbankach do herbaty.
Przemierzając lasy i rezerwaty trzeba mieć na uwadze nie tylko spotkanie z dziką zwierzyną, ale również pijawkami. Niestety mimo wczesnej pory wyjścia na szlak, naszej prelegentce nie udało się ujrzeć tygrysa, ale druga grupa spotkała kobrę, przez wiele lat uznawaną za wymarłą w tamtym regionie.
Dla osób z zachodniego kręgu kultury uderzające są śmieci, które są na każdym kroku. Nie ma śmietników, wszystko ląduje na ziemi i w wodzie. Efektem tego są zdewastowane i strasznie zanieczyszczone plaże oraz port w Margao. Joanna rozmawiała z Hindusem, który wyjechał na studia do USA - dopiero po powrocie do Indii wszechobecne śmieci zaczynają przeszkadzać.
Cóż więcej powiedzieć, taka kultura! A na koniec polski akcent - wieczorem w telewizji można obejrzeć naszego Reksia ;) Więcej szczegółów o naszej prelegentce i jej wyprawach znajdziecie na blogu: zuzanaszlaku.blogspot.com.

Tekst: Andrzej Wójtowicz
Zdjęcia: Bogumiła Socha, Ogit.

środa, 9 maja 2012

"O jeden szczyt do zwycięstwa"

Organizatorki: Marzena Kotarska, Maria Mucha oraz prelegent Tomek Kowalski.

Nasz gość: Tomek Kowalski







Kolejnym gościem Prelekcji Podróżniczych był Tomek Kowalski, zdobywca sześciu szczytów Korony Ziemi, laureat w kategorii Alpinizm na tegorocznych Kolosach.
Tomek opowiadał o próbie zdobycia Śnieżnej Pantery, czyli wyróżnienia otrzymywanego za zdobycie pięciu siedmiotysięczników leżących na terenie byłego Związku Radzieckiego w pasmach Tienszan i Pamir. Było to spotkanie wyjątkowe, ponieważ nasz prelegent znaczną część wystąpienia poświęcił na takie tematy jak logistyka wyprawy, proces przygotowań czy potrzebny ekwipunek łącząc to z opowieścią o drodze. Poruszył on też kwestię samotności oraz tak ważnej rzeczy jak wsparcie najbliższych. Bardzo często skupiamy się jedynie na relacji z odbytej podróży na dalszy plan spychając tak ważny etap jak przygotowania.
Tomek Kowalski zdobył cztery z pięciu wymaganych szczytów. Okrzyk zwycięstwa mógł rozbrzmieć na Pik Lenina, Pik Korżeniewskiej, Pik Komunizma (najwyższy z piątki) oraz na Chan Tengri. Na ostatnim – Pik Pobiedy, panowały bardzo ciężkie warunki. Roztopiony lodowiec stanowił ogromne zagrożenie i samotna wędrówka byłaby zbyt ryzykowna. Niestety nie znalazł się nikt chętny do wspólnej drogi.
Tomek był pierwszą osobą po 1996r, które podjęła próbę pobicia rekordu w zdobyciu tych szczytów. Dotychczasowy wynosi 32 dni – 5 szczytów. Nasz gość zdobył 4 w 28 dni. Gdyby tylko warunki pogodowy były bardziej sprzyjające lub znalazłby się towarzysz, … ale wtedy historia byłaby zupełnie inna. 

Teskt: Monika Molińska
Zdjęcia: Maria Mucha