Organizatorka Marzena Kotarska oraz prelegentka Joanna 'Zuza' Markiewicz |
Tradycyjne przywitanie w Indiach |
Zapach kadziedełek unosił się po całym lokalu |
Joanna opowiadała m.in. o różnych środkach transportu |
Tatuaż z henny po przyjeździe |
Jedzenie obowiązkowo piekielnie ostre! |
Piwo sprzedawane w dzbanku od herbaty z powodu braku licencji ;) |
Tym razem wybraliśmy się daleko, daleko, przez Morze
Arabskie aż do poludniowo-zachodnich Indii. O swojej dwutygodniowej wyprawie w
stronę orientu opowiadała Joanna 'Zuza' Markiewicz.
Prawdziwa podróż rozpoczęła się już na lotnisku w Bombaju po
przylocie z Monachium. Pobliski hotelik, w którym spędziła swoją pierwszą noc w
Indiach, znajdował się tuż przy pasie startowym, więc ciężko było nie mieć
wrażenia wlatującego samolotu przez otwarte okno... A skoro już jesteśmy przy
transporcie, nasza prelegentka podzieliła się z nami swoimi spostrzeżeniami nt
sposobów przemieszczania się Hindusów. Dobrze kojarzone przez nas riksze są
wewnątrz onieśmielająco kolorowe, jednak głośna muzyka puszczana przez
kierowców stara skupić na sobie uwagę pasażerów. Na przezornych podróżników
czekają opłacane z góry taksówki, więc nie ma szans na oskubanie przez
taryfiarza - może być co najwyżej kiepskie targowanie się o cenę. Ciekawą opcją
podróży w nocy są autobusy z miejscami do spania na miarę kuszetki. Kolorowe
dorożki czekają na zamożniejszych turystów, można też przeprawić się przez
kilka dni statkiem z własną kuchnią. Mniej wybredne osoby skuszą się pewnie na
busiki atakujące muzyką wydobywającą się z wnętrza pojazdu, często
przypominającego bardziej ciężarówkę niż autobus.
A propos pociągów, osoby podróżujące po wschodzie Europy
powinny czuć się jak w domu. Wagony klasy trzeciej dorównują tradycyjnej
płackarcie, handel obwoźny ma się dobrze, a przy dłuższej jeździe różne niemiłe
zapachy zaczynają się roznosić po całej przestrzeni. Ciekawą sprawą są
wentylatory zamieszczone w suficie - niby nie są klimatyzacją, ale przy
maksymalnych obrotach potrafią obdarzyć pasażerów lodowatym chłodem. Większy
problem jest ze śmieciami - zostawiane w pociągu są pożywką dla różnej maści
robactwa rezydującego w wagonach, więc wszystko co niepotrzebne jest wyrzucane
przez okno.
"Święte krowy" też mają swoje miejsce w życiu
Hindusów. Krowa, jako jedna z 7 opiekunek człowieka, zasługuje na szacunek i
specjalne traktowanie. Normą jest spotkać krowę w świątyni, normą też jest
spotkać w miejscu kultu pachnące pozostałości od tego zwierzęcia. Nie ma też
się co dziwić na spotkanie z tabunem krów w ciężarówce... Z kolei małpy mają
wredną i wojowniczą naturę. Nie boją się ludzi i bez skrupułów zabierają rzeczy,
które znajdą się w zasięgu ich wzroku. Na szczęście ich łagodniejsze wersje
można spotkać w świątyniach, gdzie poprzez ciągłe karmienie przez turystów
tracą wigor i chęć do psucia wyjazdu przybyszom z innych kontynentów. Częstym
widokiem są zarabiające na siebie... słonie. Po włożeniu do trąby banknotu,
słoń błogosławi darczyńcę kładąc mu swoją trąbę na głowie, ale po wsparciu
monetą tylko szturcha w plecy. Gdy przychodzi fajrant, słoń udaję się na kąpiel
do rzeki, w której wszyscy okoliczni mieszkańcy robią pranie, codzienną toaletę
itp.
Na każdym kroku spotykamy jakieś bóstwo. Począwszy od
Ganeszy, bóstwa będącego w każdym domu w postaci mężczyzny z 4 rękami,
odstraszając złe moce, przez Buddę na straganie aż po Śiwę w świątyni.
Oczywiście można też spotkać chrześcijan i muzułmanów. Podczas podróż
niejednokrotnie natrafimy na sadhu - ascetycznego podróżnika, dla którego cały
świat jest domem a wszyscy ludzie jego rodziną.
Świątynia Minakszi w Maduraju zrobi wrażenie na niejednym
turyście. Mnóstwo kolorów oraz komnata z tysiącem kolumn to nie lada gratka dla
amatorów tamtejszej sztuki. Choć wejście jest płatne (dla turystów odpowiednio
drożej), to i tak dostęp do niektórych ołtarzy mają tylko lokalni mieszkańcy. W
świątyniach spotykamy nie tylko chóry śpiewające non stop "Hare
Kriszna", ale i handlarzy tekstyliami.
Ludzie są zazwyczaj przyjaźnie nastawieni, ubrani na
kolorowo wzbudzają pozytywną relację od samego początku. Chętnie pozują do
zdjęć, zwłasza dzieci, jednak czasem zamienia się to w problem gdy po kolei
robione są zdjęcia z całą rodziną, potem osobno kobiety, osobno mężczyni itd.
Zdarza się, że lokalni mieszkańcy zaczepiają przyjezdnych aby skorzystali z ich
usług, np. zrobienia sobie słynnej henny.
Setki lat temu podróżnicy wiedzieli, że Indie słyną z
niesamowitych przypraw - i tak też jest do dziś. Na targu można dostać
dosłownie wszystko, ale będąc już przy przyprawach, skupmy się na kulinariach.
Hindusi lubią ostre potrawy, więc w restauracjach i knajpkach obsługa patrzy na
tzw. pierwszy kęs turysty, czy aby nie zrobi się cały czerwony na twarzy od
pikanterii potrawy. Podstawą żywienia jest czapati, czyli tradycyjny hinduski
chlebek przypominający placek. Nad morzem skosztujemy owoców morza, ale jeśli
chodzi o napoje, to nie możemy sobie odmówić soku z trzciny cukrowej oraz
masala czaj - aromatycznej, mocno przyprawionej hebaty.
Interesująca historia przytrafiła się naszej prelegentce w
jednej restauracji podczas zamawiania piwa. Otóż okazało się, że knajpka nie
miała zezwolenia na sprzedaż alkoholu, przez co był on serwowany w... dzbankach
do herbaty.
Przemierzając lasy i rezerwaty trzeba mieć na uwadze nie
tylko spotkanie z dziką zwierzyną, ale również pijawkami. Niestety mimo
wczesnej pory wyjścia na szlak, naszej prelegentce nie udało się ujrzeć
tygrysa, ale druga grupa spotkała kobrę, przez wiele lat uznawaną za wymarłą w
tamtym regionie.
Dla osób z zachodniego kręgu kultury uderzające są śmieci,
które są na każdym kroku. Nie ma śmietników, wszystko ląduje na ziemi i w
wodzie. Efektem tego są zdewastowane i strasznie zanieczyszczone plaże oraz
port w Margao. Joanna rozmawiała z Hindusem, który wyjechał na studia do USA
- dopiero po powrocie do Indii wszechobecne śmieci zaczynają przeszkadzać.
Cóż więcej powiedzieć, taka kultura! A na koniec polski
akcent - wieczorem w telewizji można obejrzeć naszego Reksia ;) Więcej
szczegółów o naszej prelegentce i jej wyprawach znajdziecie na blogu:
zuzanaszlaku.blogspot.com.
Tekst: Andrzej Wójtowicz
Zdjęcia: Bogumiła Socha, Ogit.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz